Etykiety

sobota, 2 sierpnia 2014

Wielki Dom w Sintrze

Na drugi weekend w Lizbonie mieliśmy kilka pomysłów, ale w końcu padło na dwa dni w Sintrze. Okazało się, że chłopak Sofii (tej z festiwalu) ma rodzinny dom w Sintrze, niedaleko plaży. I to dom nie byle jaki. Zacznę od tego, że rodzina Diogo (czyli rzeczonego chłopaka) jest duża. Nawet bardzo duża. Mama Diogo miała 9 sióstr i każda z nich miała dzieci. Jego tata też miał jakieś rodzeństwo i oni też mają dzieci. W sumie jest ich teraz 16 (słownie szesnaście) braci i sióstr ciotecznych oraz bardzo dużo cioci, wujków, stryjków, stryjenek i innych swaków, szurzych, zełw i paszenogów. I wszyscy (lub prawie wszyscy) ci ludzie mają dostęp do ich rodzinnego domu w Sintrze, który jak zrozumiałem został w spadku po którymś dziadku. Sądząc po rozmiarach, to chyba był ten dziadek co miał dziesięć córek. Tam właśnie zostałem zaproszony.
W sobotę około 13:00 spotkaliśmy się z Sofią i Margaridą i pojechaliśmy czerwonym Seicento wypakowanym po brzegi bagażami (bo on ma dość nisko te brzegi) do miejsca przeznaczenia. Po drodze jeszcze zaliczyliśmy jakieś małe zakupy i krętymi uliczkami dotarliśmy na miejsce.
Dom jest niesamowity. Co prawda dość stary i wymagający pewnie jakiegoś remontu, trochę sprzątania, trochę po prostu zadbania, ale to wszystko przez to, że tam na co dzień nikt nie mieszka. Na parterze jest kuchnia z wyjściem do ogrodu, w ogrodzie z jednej strony domu stoi garaż i rośnie kilka małych drzewek.  Tu jeden z kuzynów (Luis) przez te dwa dni próbował trochę ogarnąć trawę i pieńki drzew, które skądś się tam wzięły. Przy kuchni jest spiżarka, w której stoi szafka pełna różnych win, kupionych i własnych, było tam pewnie z pięćdziesiąt butelek, niektóre nowsze inne starsze. Nawet jedną otworzyliśmy:)
Po drugiej stronie domu jest wielki salon przedzielony na dwie części, jedna jadalna ze starym drewnianym stołem, drewnianymi krzesłami i kredensem, druga z drewnianą ławą kanapami dookoła i wielkim kominkiem. Z obu części wychodzą czteroskrzydłowe drzwi na drugą stroną ogrodu. Tutaj z kolei rosną sosny i to nie jakieś tam sosny, tylko wielkie stare sosny, na których rosną orzeszki pinii. Nawet te orzeszki mieliśmy okazję jeść. Na parterze jeszcze są dwie łazienki i trzy sypialnie.
Piętro jest mniejsze, bo znajduje się tylko nad korytarzem i salonem. Tam mieszkałem w jednej sypialni ja, w drugiej Margarida, w trzeciej Sofia. Ponadto mieliśmy łazienkę i jeszcze jeden pokój, w którym chwilowo jest składzik, ale jest tak duży, że spokojnie można by zrobić tam kolejną sypialnię.
Było nas 8 osób i każdy miał swoje łóżko. Prawie jak w Hotelu;)
Zaraz po przyjeździe trochę się ogarnęliśmy i pojechaliśmy na plażę. Na plaży jak to na plaży. Co kto lubi, ja zaczynam trochę lubić plażę, ale w ograniczonych ilościach:P No i jednak co ocean to ocean. Takie fale jak w Portugalii są podobno w niewielu miejscach na świecie.
Wieczorem kupiliśmy kilka brakujących produktów, dołączyli do nas jeszcze dwaj znajomi i ugotowaliśmy obiad. Oczywiście po studencku, makaron z sosem przypominającym boloński. 1kg makaronu, 1kg mięsa, dużo pulpy pomidorowej i dużo innych rzeczy. I nawet wyszło dobre. Potem graliśmy w jakieś głupie gry, a ja próbowałem ćwiczyć mój portugalski. Dużo radości.
Drugiego dnia obudziłem się pierwszy i lekko się przestraszyłem, że wszyscy już poszli na plażę beze mnie. Oczywiście niesłusznie. Usiadłem na tarasie po stronie "sosnowej", wziąłem paczkę ciastek Digestive, masło orzechowe i dzbanek zimnej wody i rozpocząłem dzień takim pożywnym śniadaniem. Coś pysznego.
Wszyscy się zaczęli budzić chyba godzinę po mnie, więc miałem całkiem miły relaks od rana. Jak już ludzie się ogarnęli to pojechaliśmy znów na plażę. Tym razem inną, większą. Tutaj to dopiero były fale! Niedaleko brzegu całkowicie mnie zakrywały. Ci bardziej odważniejsi wchodzili dalej, a tam podrzucało ich na jakieś 4 metry do góry. Coś niesamowitego. Ile mieliśmy śmiechu z tym, to mała głowa. Mnie przewróciło tylko kilka razy, ale dziewczyny, które próbowały się z żywiołem zmagać lądowały na ziemi właściwie ciągle. I wreszcie tam zrozumiałem dlaczego buduje się elektrownie falowe! Jeżeli taka fala jet w stanie przewrócić mnie, mimo, że się bardzo opieram, to tym bardziej może wyprodukować trochę prądu;)
Fala z bliska wygląda tak:

 

Po całym dniu na plaży, łażeniu, spacerowaniu, opalaniu, jedzeniu i kawie poszliśmy do Wielkiego Domu na kolację. Kolacja podobna jak dzień wcześniej, tylko zamiast mięsa mielonego były do wyboru tuńczyk lub parówki. Bardzo studencko;) Ale też studenckie towarzystwo, więc wszystko się zgadza.
Do Lizbony wróciliśmy przed północą, żeby następnego dnia dostać się rano do pracy. To był bardzo intensywny i pozytywny weekend. I mam od tego czasu permanentne zaproszenie do Wielkiego Domu w Sintrze;)

piątek, 1 sierpnia 2014

Hostel

W hostelu, w którym mieszkałem dość często zmieniali się goście. Byłem jedyną osobą, która była tam na dłużej. Poznałem ludzi z różnych zakątków świata. Z większością nie udało mi się szczególnie pogadać, bo niestety osoba pracująca i osoba zwiedzająca mają trochę inne godziny funkcjonowania. Kiedy ja wychodziłem z domu, oni jeszcze smacznie spali, kiedy ja wracałem, oni w najlepsze spacerowali po Alfamie i innych Belem. Udało mi się jednak nawiązać bardzo miły kontakt z dwoma "instancjami" gości. Pierwsza to dwie siostry z Nantes we Francji. Jedna z nich niestety w ogóle nie mówiła po angielsku, druga, kompensowała to tym, że była nauczycielką angielskiego. Ana i jej siostra (imienia nie zapamiętałem, bo nawet nie udało nam się zamienić zdania) miały cały wyjazd zaplanowany od początku do końca, łącznie z godzinami wszystkich pociągów, autobusów, wejść do wszystkich muzeów, które chciały zobaczyć itp. Nie było miejsca na spontaniczność. Tłumaczyły to tym, że teraz to one chcą odpocząć, a nie myśleć co zobaczyć i gdzie iść. Miały wszystko rozpisane, przygotowane i zapięte na ostatni guzik. Dzięki temu były zawsze w domu o tej samej porze i udawało nam się razem jeść kolacje. Z Aną przedyskutowaliśmy radykalizujący front Marine Le Pen we Francji, ja opowiedziałem jej o naszych "ulubionych" politykach. Skrytykowaliśmy metodykę nauczania języków w szkołach i poruszyliśmy dużo innych tematów. Po trzech dniach pojechały na północ, a ja na pożegnanie dałem im moje dwa kapelusze, które zdobyłem na festiwalu. Pewnie gdybym ich nie oddał, to zostałyby po mnie w hostelu, a tak przynajmniej się nie zmarnowały.
Drugą parą, z którą udało mi się pogadać były dwie dziewczyny z Brazylii, Larissa i Bruna. Dostaliśmy tego dnia talię kart od Kanadyjczyka, który był przelotem w hostelu. Nauczył nas grać w genialną grę pod tytułem Beaver (czyli Borsuk) i sobie poszedł. A my zostaliśmy w trójkę z winem i jego kartami. Przez kilka kolejnych godzin graliśmy w "borsuka". Polecam, i będę tę grę promował w Polsce. Wymaga trochę myślenia i dobrej pamięci. Poza tym jest po prostu genialna. Obie Brazylijki skończyły szkołę filmową w Sao Paulo (o ile dobrze pamiętam) i pracują w branży filmowej. Dowiedziałem się jednej ciekawej rzeczy, która mnie się z kolei trochę w głowie nie mieści, a mianowicie, w Brazylii nie ma prywatnych wytwórni filmowych. Wszystkie filmy finansowane są przez rząd. Nikt nie próbuje nawet produkować filmów z prywatnych pieniędzy, bo biznes jest tak niedochodowy, że nie ma to żadnego sensu ani szansy na zwrot z inwestycji. Dzięki takiemu układowi panuje swojego rodzaju cenzura, bo rząd musi zatwierdzić i jakaś specjalna komisja ustala, czy film jest dobry, czy opłaca się go w ogóle finansować itp. Ale przecież motywowanie odrzucenia filmu mogą być oficjalnie jakieś, a nieoficjalnie zupełnie inne. Więc w innych krajach też jest dziwnie, tylko inaczej.

Oprócz dwóch opisanych przypadków poznałem kilkanaście innych osób (jak na przykład rzeczonego Kanadyjczyka), ale szczerze mówiąc nie pamiętam nawet ich imion. Fajne jest takie mieszkanie w hostelu. Może można by nawet jakiś prowadzić? To ciekawa perspektywa. Tylko w naszym mieście to chyba mało dochodowy biznes..