Etykiety

niedziela, 29 maja 2016

Śniadanie po bieganiu w 12 krokach

Prosty przepis na pyszne śniadanie po porannym bieganiu (lub rowerze):
  1. Wracamy z biegania
  2. Budzimy Martę
  3. Smażymy na odrobinie oleju duże jabłko pokrojone w platerki (0.5cm)
  4. Dodajemy jakiś alkohol (z braku innego dałem nalewkę wiśniową, ale pewnie lepsze byłoby z rumem)
  5. Włączamy piec na 180 stopni
  6. Alkohol odparowuje, dodajemy do jabłek:
    • Syrop klonowy
    • Żurawinę suszoną
    • Rodzynki
    • Pokrojone Migdały
    • Płatki owsiane
    • Sporo cynamonu
    • Sok z cytryny i/lub cukier trzcinowy do smaku
  7. Dusimy. Jeśli będzie sucho to dodajemy trochę wody.
  8. Do polania robimy śmietanę z cukrem waniliowym (z braku zrobiliśmy to z jogurtu)
  9. Do naczynia do zapiekania władamy jakiś stary ryż, który został z innego obiadu.
  10. Na ryż nakładamy jabłka i wstawiamy wszystko do pieca.
  11. Idziemy się umyć, bo jeszcze trochę śmierdzimy po bieganiu.
  12. 10-15 min później wychodzimy z łazienki, wyjmujemy ryż z pieca i jemy.
Powinno to wyglądać mniej więcej tak:

sobota, 28 maja 2016

Palafrugell

Palafrugell to taka miejscowość na Costa Brava, której nazwy przeciętny Polak nie potrafi przeczytać za pierwszym razem poprawnie. Spróbujcie:
.
.
.
.
.
.
Palafrużej.

Do Palafrugell trafiliśmy trochę przypadkiem. Chcieliśmy jechać do Girony na Temps de Flors (święto kwiatów), ale nie było możliwości zostać tam na noc. To abrdzo gorący okres w Gironie i wszystkie hostele i hotele są wyprzedane na kilka tygodni wcześniej. Usiedliśmy więc ze stroną Rome2Rio, i zaczęliśmy patrzeć dokąd łatwo się dostać. Kilka pomysłów upadło, aż w końcu trafiliśmy na Palafrugell. Autobus jedzie krótko, nocleg jest tani, a jeszcze do tego blisko do plaży. Na miejsce dotarliśmy w sobotę po południu, od właścicielki mieszkania dostaliśmy instrukcje jak wejść do domu, gdyż akurat tego dnia pracowała do późna. Niesłychane, jak ludzie sobie czasami ufają. Carmen zostawiła klucze do domku przy drzwiach, "schowane" na fotokomórce od światła i napisała mi wiadomość, który pokój jest nasz i gdzie jest łazienka. W domu faktycznie nie było Carmen, były za to dwa piękne koty. Oba barzo entuzjastycznie się z nami witały. Poniżej prezentuję Wam Pikachu:


Wieczorem poszliśmy zwiedzić miasteczko, które okazało się bardzo przytulne. Kilka barów, mały ryneczek.
Nieoczekiwanie na rynek wyszła grupa cheerleaderek, puścili muzykę, a one zatańczyły swój układ. Po dziesięciu minutach rozeszły się. Zaczęliśmy się zastanawiać o co chodzi. Okazało się, że miasteczko przygotowuje się na wielką imprezę wyglądającą jak karnawał (Carroussel Costa Brava). Całe trzy dni odbywały się imprezy parady i koncerty. Te panie cheerleaderki właśnie trenowały na paradę. Dowiedzieliśmy się jeszcze, że tego dnia wieczorem z tego samego powodu jest pokaz sztucznych ogni. Dowiedziawszy się gdzie i o której poszliśmy go zobaczyć:


było fajnie, ale zimno;)

Następnego dnia postanowiliśmy zobaczyć kawałek Costa Brava. Poszliśmy pieszo do miejscowości Tamariu, tam chwilę próbowaliśmy leżeć na plaży, ale bezskutecznie. Akurat słońce nam nie sprzyjało i chowało się za chmury. W związku z tym wypiliśmy szybką kawę i ruszyliśmy pieszo w stronę Llafranc drogą, która nazywa się Cami de Ronda. Cami de Ronda biegnie przez kilkadziesiąt kilometrów Costa Brava wzdłóź wybrzeża i nasz plan jest taki, żeby kiedyś przejść ją całą. Potrzebujemy tylko namiot:)

Po drodze widoki były raczej piękne i nie byliśmy niezadowoleni. Operując obszernym skrótem (cytując klasyka) było super. Tylko Martę trochę denerwowały buty, bo udała się tam w jej Minorkinach, ale nie zepsuło nam to humorów:)

W Llafranc zjedliśmy pyszne jedzenie morza (moje luźne tłumaczenie "sea food") i pojechaliśmy do Palafrugell zobaczyć paradę. O jedzeniu owoców morza więcej mogłaby powiedzieć Wam Marta, bo miała tego dnia trochę przygód z tym związanych. Ale koniec końców z przygody z sepiami wyszliśmy oboje bez szwanku.

Parada w Palafrugell jest ciekawa. Trwa okolo 3 godzin i platformy z tancerzami jadą przez całe miasto. Ludzie siedzą przy ulicy na krzesełkach, stoją, piją, rzucają konfetti. W sumie przejechało pewnie około pięćdziesięciu platform z ludźmi z różnych miejscowiści, w różnym wieku, i w różnym stylu. W jednym zespole postrafiły być dzieci 3-4 letnie i starsze panie po 70tce. Wszyscy równo tańczyli i śpiewali. Bardzo ciekawe doświadczenie. Poniżej dwa przykłady:



Następnego dnia już tylko wracaliśmy do Barcelony jeszcze z przystankiem na lody i obiad w Stant Feliu de Guixols. Teraz planujemy następne wycieczki, ale o tym w następnych postach.

Placki z ciecierzycy

Po pierwszej nieudanej próbie zrobienia wege-burgerów podeszliśmy do tematu po swojemu, nie czytając przepisów. I wyszło lepiej:
  • Słoik cieciorki gotowanej (chyba, że mamy cierpliwość gotować samemu)
  • Drobno pokrojona cebulka uprzednio usmażona
  • Białko jajka (akurat nam zostały białka, pewnie z żółtiem wyszłoby też spoko)
  • Zielona pietrucha
  • Mąka pszenna (tyle, żeby konsystencja była odpowiednia do lepienia kulek)
  • Sól, pieprz, garam masala
Wszystko blendujemy (chociaż chyba teraz wolałbym zostawić trochę kawałków cieciorki, żeby była lepsza konsystencja), formujemy kuleczki, obtaczamy w bułce tartej i smażymy. Na patelkni kuleczki rozgniatamy formująć ładne placki.

Do tego zrobiliśmy sos pieczarkowy. Smażymy i dusimy:
  • Cebulę
  • Pieczarki starte na tarce
  • Pietruchę zieloną
Dodajemy śmietany, soli i pieprz do smaku.
Z ziemniakami wygląda tak:


Dorsz, fasola i szmorgurki

Kolejny przepis z Barcelony: Dorsz z fasolką i szmorgurkami.
Szmorgurki to przepis sciągnięty z mojej cioci i taty, ale zrobiony na "oko", a raczej "na język" z pamięci, gdyż nie mam nigdzie zapisanego oryginalnego przepisu. Reszta zrobiona też jako eksperyment ale wyszło pysznie. Do naczynia do zapiekania władamy:
  • Posolonego i polanego cytryną Dorsza (chyba, że dorsz jest już słony to nie solimy)
  • Fasolkę szparagową
  • Liście szpinaku
  • Dwa ząbki czosnku pociachane
  • Podlewamy bulionem
Całość przykrywamy folią "ameliniową" i wkładamy do pieca na 180 stopni na 20-30 minut.
Smażymy cebulkę (ja miałem tylko czerwoną i wyszło git) z odrobiną białego wina jeśli mamy. Solimy, pieprzymy i Curry-ujemy. Na cebulkę rzucamy półplaterki ogórka zielonego (grubości ok 1cm). Smażymy trochę, żeby ogórek sflaczał, następnie zalewamy śmietaną i dodajemy dwie łyżeczki musztardy. Musztarda jaką dysponujemy jest bardzo ostra, więc dałem tylko 2 łyżeczki. Myślę, że słabszej można dać spokojnie 3-4. Musimy czuć  smaku musztardę i curry.

Podajemy jak na zdjęciu: