Etykiety

sobota, 28 maja 2016

Palafrugell

Palafrugell to taka miejscowość na Costa Brava, której nazwy przeciętny Polak nie potrafi przeczytać za pierwszym razem poprawnie. Spróbujcie:
.
.
.
.
.
.
Palafrużej.

Do Palafrugell trafiliśmy trochę przypadkiem. Chcieliśmy jechać do Girony na Temps de Flors (święto kwiatów), ale nie było możliwości zostać tam na noc. To abrdzo gorący okres w Gironie i wszystkie hostele i hotele są wyprzedane na kilka tygodni wcześniej. Usiedliśmy więc ze stroną Rome2Rio, i zaczęliśmy patrzeć dokąd łatwo się dostać. Kilka pomysłów upadło, aż w końcu trafiliśmy na Palafrugell. Autobus jedzie krótko, nocleg jest tani, a jeszcze do tego blisko do plaży. Na miejsce dotarliśmy w sobotę po południu, od właścicielki mieszkania dostaliśmy instrukcje jak wejść do domu, gdyż akurat tego dnia pracowała do późna. Niesłychane, jak ludzie sobie czasami ufają. Carmen zostawiła klucze do domku przy drzwiach, "schowane" na fotokomórce od światła i napisała mi wiadomość, który pokój jest nasz i gdzie jest łazienka. W domu faktycznie nie było Carmen, były za to dwa piękne koty. Oba barzo entuzjastycznie się z nami witały. Poniżej prezentuję Wam Pikachu:


Wieczorem poszliśmy zwiedzić miasteczko, które okazało się bardzo przytulne. Kilka barów, mały ryneczek.
Nieoczekiwanie na rynek wyszła grupa cheerleaderek, puścili muzykę, a one zatańczyły swój układ. Po dziesięciu minutach rozeszły się. Zaczęliśmy się zastanawiać o co chodzi. Okazało się, że miasteczko przygotowuje się na wielką imprezę wyglądającą jak karnawał (Carroussel Costa Brava). Całe trzy dni odbywały się imprezy parady i koncerty. Te panie cheerleaderki właśnie trenowały na paradę. Dowiedzieliśmy się jeszcze, że tego dnia wieczorem z tego samego powodu jest pokaz sztucznych ogni. Dowiedziawszy się gdzie i o której poszliśmy go zobaczyć:


było fajnie, ale zimno;)

Następnego dnia postanowiliśmy zobaczyć kawałek Costa Brava. Poszliśmy pieszo do miejscowości Tamariu, tam chwilę próbowaliśmy leżeć na plaży, ale bezskutecznie. Akurat słońce nam nie sprzyjało i chowało się za chmury. W związku z tym wypiliśmy szybką kawę i ruszyliśmy pieszo w stronę Llafranc drogą, która nazywa się Cami de Ronda. Cami de Ronda biegnie przez kilkadziesiąt kilometrów Costa Brava wzdłóź wybrzeża i nasz plan jest taki, żeby kiedyś przejść ją całą. Potrzebujemy tylko namiot:)

Po drodze widoki były raczej piękne i nie byliśmy niezadowoleni. Operując obszernym skrótem (cytując klasyka) było super. Tylko Martę trochę denerwowały buty, bo udała się tam w jej Minorkinach, ale nie zepsuło nam to humorów:)

W Llafranc zjedliśmy pyszne jedzenie morza (moje luźne tłumaczenie "sea food") i pojechaliśmy do Palafrugell zobaczyć paradę. O jedzeniu owoców morza więcej mogłaby powiedzieć Wam Marta, bo miała tego dnia trochę przygód z tym związanych. Ale koniec końców z przygody z sepiami wyszliśmy oboje bez szwanku.

Parada w Palafrugell jest ciekawa. Trwa okolo 3 godzin i platformy z tancerzami jadą przez całe miasto. Ludzie siedzą przy ulicy na krzesełkach, stoją, piją, rzucają konfetti. W sumie przejechało pewnie około pięćdziesięciu platform z ludźmi z różnych miejscowiści, w różnym wieku, i w różnym stylu. W jednym zespole postrafiły być dzieci 3-4 letnie i starsze panie po 70tce. Wszyscy równo tańczyli i śpiewali. Bardzo ciekawe doświadczenie. Poniżej dwa przykłady:



Następnego dnia już tylko wracaliśmy do Barcelony jeszcze z przystankiem na lody i obiad w Stant Feliu de Guixols. Teraz planujemy następne wycieczki, ale o tym w następnych postach.

1 komentarz: