Etykiety

sobota, 22 listopada 2014

Portret #1 Marjorie

Po krótkich namowach znajomej postanowiłem wzbogacić bloga o zdjęcia ludzi, których spotykam podczas moich wyjazdów. Każdy z fotografowanych jest oczywiście ostrzeżony, że będzie publicznie udostępniony, więc prawa nie łamię;)
Tak więc na początek przedstawiam wam Morjorie:
 

Szwajcarka, studiuje kostiumografię. W ramach praktyk robi stroje dla małego teatru w Barcelonie. Nie rozstaje się ze swoimi bransoletkami i pierścionkami. Każdy ma własną historię i znaczenie. Poznałem historie wszystkich.
Zafascynowana Ameryką Południową, na wiosnę przyszłego roku ma bilet w jedną stronę do Cuzco w Peru.


Auto Negocjacja

Tak mnie naszło, po kilku rozmowach z kilkoma osobami o nauce języków obcych, żeby w końcu zwerbalizować co o tym wszystkim myślę.
Otóż trochę załamałem się po tych rozmowach, bo dowiedziałem się, że w kwestii znajomości języków obcych, dużo ludzi uważa, że jedyne, lub najważniejsze profity jakie ona daje to:
  • Znalezienie lepszej pracy
  • Większe zarobki
  • Lepsze CV
  • Możliwość pracy za granicą
I tak dalej. I tak sobie pomyślałem, czy ci ludzie na prawdę nie myślą o prawdziwych możliwościach jakie z tego płyną..? Czy może po prostu nie mają jakichś większych oczekiwań, tylko dużo zarobić i dostać lepsze stanowisko w kolejnej korporacji.
Pomijając fakt, że lubię spędzać czas samemu (o tym może w innym poście) to bardzo duża część mojej radości w życiu płynie z rozmów z ludźmi. A jak tu rozmawiać znając tylko polski? Nawet z angielskim może się czasem nie udać.
Do wszystkich, którzy się zastanawiają ile więcej im będzie wpływać na konto po zrobieniu certyfikatu z kolejnego języka, przedstawiam moje argumenty, dlaczego warto uczyć się języków obcych:
  • Zwiedzanie Medilanu z koleżanką z Niemiec
  • Oprowadzanie po Barcelonie znajomych z Rumunii
  • Kawa w Helsinkach z zaprzyjaźnionymi Brazylijczykami
  • Pizza w towarzystwie Peruwianki, Włocha i Niemki
  • Kebab w Barcelonie ze znajomym Portugalczykiem i Szwajcarką
  • Nocne rozmowy z Australiczykiem i Estonką
  • Wino ze współlokatorką Hiszpanką i jej Hiszpanem
  • Cokolwiek innego czego nie zrobiłbym, gdybym nie znał angielskiego i hiszpańskiego.
A skąd tytuł? Przyszedł mi do głowy podczas wymienionego powyżej włoskiego obiadu. Otóż wszyscy z nas znali angielski i hiszpański, ale każdy z tych języków w ograniczonym zakresie, bo dla nikogo oprócz Peruwianki żaden z nich nie jest natywnym. W każdym momencie obiadu, w zależności od tematu i osoby do której mówiłem używałem tego języka, w którym najłatwiej było mi wyrazić myśl. Analogia do techniki Auto Negocjacji, stosowanej w sieciach komputerowych;)
I wierzcie lub nie, ale rozmowy nie były o pogodzie, tylko o równouprawnieniu, separacji kościoła od państwa, prawach kobiet w różnych krajach, nawet, jak to śpiewał Kaczmarski, "zahaczyliśmy [...] o metafizykę".
A obiad wyglądał tak:



wtorek, 18 listopada 2014

Powodzie i Zamieszki

Ostatni weekend spędziłem ze znajomą z pracy w Mediolanie.
Pomysł wyjazdu powstał dość spontanicznie jakiś miesiąc temu, kiedy stwierdziliśmy, że jak już będę w Barcelonie to trzeba gdzieś razem pojechać. Ibiza odpadła, bo stwierdziliśmy, że w listopadzie tam nudno. Drugi tani lot był do Mediolanu. I tak trafiliśmy do Włoch.
Weekend nie obył się oczywiście bez przygód. Po kolei w europejskiej stolicy mody przeżyliśmy:
  • Przechodzenie do Narnii - winda w zarezerwowanym hostelu była tak mała, że widziałem w życiu większe szafy. Dwie osoby z plecakami wchodziły z dużym problemem. Do tego winda była tak skonstruowana, że po wejściu trzeba było za sobą zamknąć drzwi (zatem obrócić się, lub wejść tyłem), a przyciski do wybrania piętra były ustawione tak, że trzeba ćwiczyć jogę, żeby nie mieć z nimi problemu. Na koniec po otworzeniu drzwi za nimi znajdowały się... kraty. I trzeba było wymyślić, że po drugiej stronie windy też są drzwi i tam już był ten lepszy świat, czyli nasz pokręcony hostel.

  • Najdziwniejszy widok z okna - w tymże pokręconym hostelu rano postanowiłem przewietrzyć pokój. Otworzyłem okno, podciągnąłem rolety i zobaczyłem.. siebie. Ktoś kto konstruował hostel pomyślał, że będzie wygodnie jak za oknem zamontuje lustro. Nie wymyśliliśmy jeszcze jakie może być tego zastosowanie, jakieś pomysły? Lustro zakrywało całą szerokość okna i pół wysokości. Niestety nie udało mi się zobaczyć nic więcej oprócz odbicia pokoju.
  • Powódź - od piątku wieczorem do soboty wieczorem, 24 godziny padało non stop. I to nie była mżawka, ani "ciepły letni deszcz". Regularna ulewa, bez chwili wytchnienia. Panta Rhei, i w Mediolanie też Panta Rhei. Po centrum przemieszczały się tylko setki parasoli. My postanowiliśmy po prostu przesiedzieć dzień w pomieszczeniach zamkniętych. I nawet nie było nam z tym źle.
  • Niewpuszczenie do kościoła - chociaż podobno kościół jest otwarty dla wszystkich. Z wyjątkiem kobiet w spódniczkach, ludzi z krótkim rękawem, krótkich spodenkach i paru innych przypadków. Poza tym to już wszystkich. No i tak moja koleżanka, Romy, kwalifikowała się do pierwszej grupy. Katedra w Mediolanie była dla nas zamknięta. A najciekawsze jest to, że dla zarobienia pieniędzy na jednej z fasad wisi gigantyczna reklama pewnej marki odzieżowej, reklamuje ją Pani w spódniczce mini. Taka hipokryzja lekka. Pozdrawiam.
  • Wielkie obżarstwo - piękny włoski zwyczaj, czyli Aperitivo. Kupujesz jeden dowolny drink. Wszystkie drinki kosztują 10 Euro i jesz z baru co Ci się żywnie podoba. Oj dużo dobrego tam spróbowaliśmy. I jeszcze do tego w dobrym towarzystwie, bo dołączyła do nas moja znajoma Cezara.
  • Poszukiwania autobusów i walka o taxi - w Mediolanie w nocy transport działa dość kulawo. Niby jest, ale nie do końca, jakieś nocne autobusy istnieją, ale są jak Yeti. Niby wszyscy o nich mówią, ale nikt nigdy nie widział. Po 40 minutach szukania autobusu M3 postanowiliśmy wziąć taksówkę. Ale w Milano to też nie takie proste. Na postoju taksówek stoją ludzie czekający na taxi. Grupa około 20-30 nie do końca trzeźwych ludzi walczy o każdy przejeżdżający samochód z kogutem na dachu. Niezbyt wiem czy się targowali, czy jakoś inaczej przekonywali kierowcę, żeby wziął akurat ich, Ale zajęło nam ok 20 minut i 10 taksówek aż wreszcie udało nam się do jednej wsiąść. W międzyczasie dostaliśmy reprymendę, że powinna być kolejka, a nie ma, a na koniec jeszcze ktoś bardzo chciał się do naszej taksówki dosiąść i dostał jeszcze większą reprymendę od pana taksówkarza, że tak się nie robi. W zasadzie to ciesze się, że nie doszło do rękoczynów, bo chyba było blisko sądząc z postawy pana kierowcy.
  • Walki kibiców z policją - ok, nie widzieliśmy tego na żywo, ale w tym samym czasie był w Mediolanie jakiś super-mecz Włochy - Chorwacja. Podobno w sobotę wieczorem bili się z policję, kilka osób aresztowano. W niedzielę w mieście było więcej Chorwatów niż Włochów. I nie byli jakoś specjalnie mili. Nie mam zupełnie nic do Chorwatów, ale Ci nie mieli jakoś specjalnie inteligentnych wyrazów twarzy.
  • Pizzę czterech kultur - W niedzielę na koniec lepszego (bo bezdeszczowego) dnia udaliśmy się na Navigli, czyli dzielnicy barów, żeby zjeść "prawdziwą neapolitańską pizzę". Bardzo miłym zbiegiem okoliczności zjedliśmy ją w towarzystwie Peruwianki i Włocha. Więc była nas czwórka, każdy z innego kraju i włoska pizza. Bardzo dobry obiad.
I to by było w sumie tyle. O samym Mediolanie można poczytać w przewodnikach, więc nie będę się więcej rozpisywał. Kto chce pojedzie i zobaczy sam:)

niedziela, 9 listopada 2014

Cząsteczki

Dziś będzie filozoficznie. Trochę.
Chociaż postaram się nie patetyzować za bardzo.
Już od dawna nachodzi mnie myśl, szczególnie jak gdzieś podróżuję, że czasem źle patrzymy na otaczający nas świat skupiając się na jednostkach zamiast na ogóle. Niedawno, ktoś mi znajomy, bez podawania imion, wymyślił, że problem tworzących się korków w miastach można podciągnąć pod fizykę płynów, bo samochody na ulicy będą zachowywać się jak cząsteczki wody. Jeśli jedna z ulic się zamknie, to drugą popłynie ich więcej i później ten zwiększony nurt będzie się przesuwał jak fala.

 
Jak się później okazało, nie był pierwszym, który to wymyślił.
Wracając do początku, czasami, kiedy na przykład lecę samolotem albo płynę statkiem i widzę inne statki na morzu i samoloty na niebie zdaję sobie sprawę, że tam w nich siedzą inni ludzie, tacy sami jak my i zmierzają sobie w jakimś innym kierunku. I tylko ich samych obchodzi dokąd i skąd


Dla mnie to jest samolot, który leci albo statek, który płynie. Wtedy myślę, że jestem częścią jakiegoś większego systemu, który non stop, dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, opływa całą kulę ziemską. Jestem jak taka cząsteczka, która jakby spojrzeć w szerszej perspektywie, nic w tym systemie nie zmienia.
I to samo dzieje się w miastach. Ludzie, samochody, rowery, metro, wszystko się cały czas przemieszcza i płynie w różnych kierunkach.


Z taką myślą wyszedłem wczoraj z aparatem na Barcelonetę i robiłem zdjęcia tym "cząsteczkom". Wyszło co wyszło. Kilka zdjęć załączam tutaj, więcej można zobaczyć tu.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Rekonesans

Mam koleżankę, którą kiedyś często pytałem co tam słychać we Wrocławiu. Zawsze na moje głupio postawione pytanie odpowiadała "Jeszcze stoi".
Barcelona też jeszcze stoi.
Dziś korzystając z wolnego dnia zrobiłem mały rekonesans. Po dobrze przespanej nocy na niesamowicie wygodnym łóżku i niewielkim śniadaniu postanowiłem przejść się trochę w poszukiwaniu miejsca do posiedzenia z laptopem skończenia kilku małych projektów, które nade mną wiszą. Spacer się trochę przedłużył. Na tyle, że nie chce mi się nawet już wieczorem biegać. Ale po kolei.
Wyniki rekonesansu są następujące:
  • Uniwersytet na placa Universidad stoi.
  • El Raval stoi.
  • Macba stoi.
  • CCCB stoi (i to miejsce właśnie mogę polecić wszystkim pracującym online. Duża sala z internetem, stołami i poduszkami do siedzenia, co kto woli. Cisza, spokój i wszędzie blisko).
  • Bar L'Angolino i cała ulica Blai stoi.
  • Barceloneta stoi.
Wszystko ogólnie stoi jak stało. Tylko ulica Parallel jakby bardziej rozkopana, ludzi jakby więcej, wszędzie w centrum pieką kasztany i bataty, jakby trochę więcej imigrantów z podróbkami toreb rozłożonych na prześcieradłach, a ja inne buty ścieram na zaprojektowanych przez Gaudiego kostkach.
Jak na tę porę roku jest wyjątkowo ciepło. Jeszcze się ludzie w morzu kąpią nawet.
Po całym dniu pracy, spacerowania i obijania się trafiłem do kawiarni, która może nie ma specjalnie klimatu, ale przynajmniej jest przy plaży i leci w niej Kings of Convenience:


Ludzie obok grają w siatkówkę plażową, setki turystów przelewają się po promenadzie nad moją głową, w klubie obok jakiś południowoamerykański zespół zachęca swoją muzyką ludzi, żeby mimo niedzieli przyszli dziś na imprezę. W końcu dla turystów dni tygodnie nie istnieją. A ja mobilizuję się do jutrzejszej pracy.

Szukałem w głowie zakończenia tego postu, ale nic nie wymyśliłem, więc, po prostu, zacytuję klasyka:
Hej ho.

sobota, 1 listopada 2014

1.11

Dowiedziałem się wczoraj, że wiele osób nie zdecydowałoby się 1. listopada odbyć operacji zaćmy. Bo są rzeczy ważne i ważniejsze.
Ja jeszcze nie mam zaćmy, więc trudno mi się w tej sytuacji postawić, za to mogłem na ten dzień kupić trochę tańszy lot. Być może, nawet, ceny tych lotów miały takie samo źródło jak niechęć do operowania zaćmy?
Nie wiem, w każdym razie lecę.