Etykiety

wtorek, 18 listopada 2014

Powodzie i Zamieszki

Ostatni weekend spędziłem ze znajomą z pracy w Mediolanie.
Pomysł wyjazdu powstał dość spontanicznie jakiś miesiąc temu, kiedy stwierdziliśmy, że jak już będę w Barcelonie to trzeba gdzieś razem pojechać. Ibiza odpadła, bo stwierdziliśmy, że w listopadzie tam nudno. Drugi tani lot był do Mediolanu. I tak trafiliśmy do Włoch.
Weekend nie obył się oczywiście bez przygód. Po kolei w europejskiej stolicy mody przeżyliśmy:
  • Przechodzenie do Narnii - winda w zarezerwowanym hostelu była tak mała, że widziałem w życiu większe szafy. Dwie osoby z plecakami wchodziły z dużym problemem. Do tego winda była tak skonstruowana, że po wejściu trzeba było za sobą zamknąć drzwi (zatem obrócić się, lub wejść tyłem), a przyciski do wybrania piętra były ustawione tak, że trzeba ćwiczyć jogę, żeby nie mieć z nimi problemu. Na koniec po otworzeniu drzwi za nimi znajdowały się... kraty. I trzeba było wymyślić, że po drugiej stronie windy też są drzwi i tam już był ten lepszy świat, czyli nasz pokręcony hostel.

  • Najdziwniejszy widok z okna - w tymże pokręconym hostelu rano postanowiłem przewietrzyć pokój. Otworzyłem okno, podciągnąłem rolety i zobaczyłem.. siebie. Ktoś kto konstruował hostel pomyślał, że będzie wygodnie jak za oknem zamontuje lustro. Nie wymyśliliśmy jeszcze jakie może być tego zastosowanie, jakieś pomysły? Lustro zakrywało całą szerokość okna i pół wysokości. Niestety nie udało mi się zobaczyć nic więcej oprócz odbicia pokoju.
  • Powódź - od piątku wieczorem do soboty wieczorem, 24 godziny padało non stop. I to nie była mżawka, ani "ciepły letni deszcz". Regularna ulewa, bez chwili wytchnienia. Panta Rhei, i w Mediolanie też Panta Rhei. Po centrum przemieszczały się tylko setki parasoli. My postanowiliśmy po prostu przesiedzieć dzień w pomieszczeniach zamkniętych. I nawet nie było nam z tym źle.
  • Niewpuszczenie do kościoła - chociaż podobno kościół jest otwarty dla wszystkich. Z wyjątkiem kobiet w spódniczkach, ludzi z krótkim rękawem, krótkich spodenkach i paru innych przypadków. Poza tym to już wszystkich. No i tak moja koleżanka, Romy, kwalifikowała się do pierwszej grupy. Katedra w Mediolanie była dla nas zamknięta. A najciekawsze jest to, że dla zarobienia pieniędzy na jednej z fasad wisi gigantyczna reklama pewnej marki odzieżowej, reklamuje ją Pani w spódniczce mini. Taka hipokryzja lekka. Pozdrawiam.
  • Wielkie obżarstwo - piękny włoski zwyczaj, czyli Aperitivo. Kupujesz jeden dowolny drink. Wszystkie drinki kosztują 10 Euro i jesz z baru co Ci się żywnie podoba. Oj dużo dobrego tam spróbowaliśmy. I jeszcze do tego w dobrym towarzystwie, bo dołączyła do nas moja znajoma Cezara.
  • Poszukiwania autobusów i walka o taxi - w Mediolanie w nocy transport działa dość kulawo. Niby jest, ale nie do końca, jakieś nocne autobusy istnieją, ale są jak Yeti. Niby wszyscy o nich mówią, ale nikt nigdy nie widział. Po 40 minutach szukania autobusu M3 postanowiliśmy wziąć taksówkę. Ale w Milano to też nie takie proste. Na postoju taksówek stoją ludzie czekający na taxi. Grupa około 20-30 nie do końca trzeźwych ludzi walczy o każdy przejeżdżający samochód z kogutem na dachu. Niezbyt wiem czy się targowali, czy jakoś inaczej przekonywali kierowcę, żeby wziął akurat ich, Ale zajęło nam ok 20 minut i 10 taksówek aż wreszcie udało nam się do jednej wsiąść. W międzyczasie dostaliśmy reprymendę, że powinna być kolejka, a nie ma, a na koniec jeszcze ktoś bardzo chciał się do naszej taksówki dosiąść i dostał jeszcze większą reprymendę od pana taksówkarza, że tak się nie robi. W zasadzie to ciesze się, że nie doszło do rękoczynów, bo chyba było blisko sądząc z postawy pana kierowcy.
  • Walki kibiców z policją - ok, nie widzieliśmy tego na żywo, ale w tym samym czasie był w Mediolanie jakiś super-mecz Włochy - Chorwacja. Podobno w sobotę wieczorem bili się z policję, kilka osób aresztowano. W niedzielę w mieście było więcej Chorwatów niż Włochów. I nie byli jakoś specjalnie mili. Nie mam zupełnie nic do Chorwatów, ale Ci nie mieli jakoś specjalnie inteligentnych wyrazów twarzy.
  • Pizzę czterech kultur - W niedzielę na koniec lepszego (bo bezdeszczowego) dnia udaliśmy się na Navigli, czyli dzielnicy barów, żeby zjeść "prawdziwą neapolitańską pizzę". Bardzo miłym zbiegiem okoliczności zjedliśmy ją w towarzystwie Peruwianki i Włocha. Więc była nas czwórka, każdy z innego kraju i włoska pizza. Bardzo dobry obiad.
I to by było w sumie tyle. O samym Mediolanie można poczytać w przewodnikach, więc nie będę się więcej rozpisywał. Kto chce pojedzie i zobaczy sam:)

2 komentarze: