Etykiety

sobota, 30 kwietnia 2016

Mi Norka

Minorka to taka wyspa, wchodząca w skład archipelagu Balearów. Należy do Hiszpanii, oficjalny język to kataloński, jej flaga wygląda jak flaga Katalonii z niebieskim kleksem po lewej stronie. Długość 50km, szerokość 25.
Minorka znana jest z plaż z białym piaskiem, skórzanych klapek, ginu i pasty mięsno-paprykowej.
Z czterech powyższych rzeczy przetestowaliśmy trzy. Nie udało się zobaczyć plaży.

Do Mahon polecieliśmy w piątek po południu, tak, żeby jeszcze coś wieczorem zobaczyć. Po dotarciu do naszej kwatery w Son Vilar postanowiliśmy pierwszy wieczór spędzić na obejrzeniu niedalekiej miejscowości Es Castell. Myśleliśmy, że potem nie będzie już na to czasu. W Es Castell jest mały porcik, mały ryneczek, małe uliczki. Tak to bywa w małych miasteczkach. Jedno co jest duże w Es Castell to ceny. Z kolacji z widokiem na zachód słońca postanowiliśmy więc zrezygnować i poszliśmy do bardziej lokalnego baru, gdzie zjedliśmy zacną lasagnę i filet z kurczaka. Popijając drugim kieliszkiem wina zorientowałem się niestety, że ból w gardle, z którym leciałem z Barcelony, nie jest jednak bólem gardła, tylko dziąsła przy ósemce. Po powrocie do domu poszliśmy spać z nadzieją, że ból do rana przejdzie.

Ból nie przeszedł, a tylko pojawił się kolejny z drugiej strony gardła, tym razem już faktycznie spowodowany jakimś lekkim zawianiem. Tak więc w sobotę rano nie mogłem przełykać. Pomyślałem, że właśnie tak zrujnowały się moje trzydniowe wakacje, ale Marta nie dała za wygraną i zaciągneła mnie do najbliższej apteki. Jak wiadomo hiszpańskie środki przeciwbólowe są dużo mocniejsze od polskich, więc po spożyciu sporej dawki Ibuprofenu i tabletki na gardło z lidokainą bóle zaczęły ustępować. Ibuprofen towarzyszył mi już do końca naszej Minorkańskiej przygody. Spotykałem się z nim co dwanaście godzin.

Tego dnia chcieliśmy zobaczyć "stolicę" Minorki - Mahon oraz pojechać do miejscowości zwanej Fornells. Mahon jest bardzo małe, całe miasto można przejść pieszo w dwadzieścia minut. Tego dnia obchodzone było Sant Jordi, czyli dzień świętego Jerzego. Wszyscy na ulicach sprzedawali książki i róże, a gdzieniegdzie ludzie czytali na głos jakieś hiszpańskie dzieła. Całkiem miło i ładnie. Do tego pogoda dopisała, więc ludzi było całkiem sporo. To jedno z dwóch miejsc, gdzie widzieliśmy ludzi. W pozostałych częsciach miasta czuliśmy się trochę jak w horrorze. Ulice puste, żadnego odgłosu. Kiedy przestawaliśmy rozmawiać słyszeliśmy śpiew ptaków.

Po obejrzeniu straganów z książkami i wypiciu kawy poszliśmy na autobus do Fornells. Problem z autobusem do Fornells jest taki, że nie istnieje. Przynajmniej poza sezonem. W ogóle cały system autobusów na Minorce jest dość kuriozalny. Dworzec w Mahon ma 28 peronów, z pierwszych kilku odjeżdżają taksówki (bo i tak nie ma tam autobusów), a z dwudziestu kolejnych odjeżdżają autobusy w 5 kierunkach, każdy raptem po kilka razy dziennie. Większość z tych kierunków jest oddalony od Mahon o kilka kilometrów. Jedyna dłuższa trasa to Mahon-Ciudadella.
Zostaliśmy więc z Mahon, pochodziliśmy po nim i trafiliśmy do bardzo przyjemnego miejsca, zwanego Mercado des Pescadores, czyli Market Rybaków. Pół marketu nadal jest sporym sklepem rybnym, drugie pół przerobione zostało na bar. Na środku marketu dwóch hiszpanów grało na gitarach hiszpańskie hity i dziesiątki autochtonów (to drugie miejsce gdzie spotkaliśmy ludzi!) tańczyły i śpiewały z nimi. Tam też udało nam się zjeść pyszne kanapeczki w ramach lunchu i wypić Pomadę z lokalnym Ginem (to taki drink cytrynowy). Tego dnia już dużo nie zrobiliśmy. Udało nam się tylko jeszcze raz dotrzeć do Es Castell na kolację i iść spać. Plan na niedzielę - Ciudadella.

Do Ciudadelli autobus odjeżdża o 12:30 - tak mi się przynajmniej wydawało. Marcie wydawało się, że o 11:30, ale zaufała mojej pamięci. Nie powinna była. Na stację weszliśmy o godzinie 11:31 i słyszeliśmy tylko warkot odjeżdżającego silnika. Kolejny autobus o 13:30. Mieliśmy więc stracone 2 godziny. Do tego wiedzieliśmy, że jedyny powrót z Ciudadelli jest o 17:30, więc na miejscu będziemy mieć niecałe 3 godziny. Bez sensu.

Zdenerwowałem się. Na publiczny transport, na moją złą pamięć i ogólnie na wszystko. Postanowiliśmy spróbować się dostać do Ciudadelli inaczej - poszliśmy na drogę wyjazdową i zaczęliśmy "robić palec" bo tak hiszpanie mówią na łapanie stopa (hacer dedo). W dwadzieścia minut zatrzymały się trzy samochody i ten trzeci mógł nas zabrać do miejscowości w której też możemy złapać autobus do Ciudadelli. Przynajmniej nie musieliśmy siedzieć w Mahon. Tak trafiliśmy do Alaior.

Alaior to jeszcze mniejsza miejscowość, gdzie jest mikroskopijny rynek i zamknięty kościół. W ogóle kościoły na Minorce są zamknięte. Do żadnego nie udało nam się wejść. Mają też przyzwoitą kawę na tym małym ryneczku. Po godzinie spędzonej w Alaior pojechaliśmy do kolejnego miasta widma - Ciudadelli.

To centrum turystyczne wygląda znów jak miasto z horroru. Wszystko zamknięte, żadnych ludzi na ulicach. Środek miasta, a słychać śpiew ptaków i szum wiatru. Brakuje tylko odgłosu skrzypienia zardzewiałej huśtawki. W Ciudadelli spróbowaliśmy najdziewniejszych lodów w życiu - o smaku serowo figowym. Nie polecamy, spora część wylądowała w śmietniku. Spróbowaliśmy też Orxaty - tradycyjnego hiszpańskiego drinka z mleka i migdałów ziemnych oraz wybraliśmy się na dość długi spacer w celu zobaczenia Majorki (tak, tak na horyzoncie widać Majorkę!). I w zasadzie to tyle, bo później musieliśmy już uciekać na autobus. Tym razem nie chcieliśmy się na niego spóźnić.

Ostatni dzień spędziliśmy pływając katamaranem po porcie Mahon. Wtedy już żadna przygoda nam się nie przydażyła. Oprócz sporego wiatru było całkiem normalnie i relaksująco.

Na Minorkę jeszcze wrócimy. Na pewno będzie to w cieplejszym okresie i wynajmiemy wtedy samochód. W ten sposób uniezależnimy się od tego niedorozwiniętego transportu publicznego i może zobaczymy wreszcie jakieś plaże:)

3 komentarze:

  1. No, pięknie.
    Poproszę o większa czcionkę i więcej akapitów.
    Czy były tam koty?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest trochę kotów, ale nie tyle co na przykład na Cyprze;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozbawiła mnie skrzypiąca huśtawka :-)

    OdpowiedzUsuń