Etykiety

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Antonio Gaudi

Kolejne dwa dni upłynęły generalnie pod znakiem architekta Antonio Gaudiego. Facet miał łeb nie od parady i zbudował większość ważnych (turystycznie) miejsc w Barcelonie. Tak więc zaczęło się od zobaczenia Sagrady Familii, która robi wrażenie za każdym razem jak wchodzi się do środka. Później pojechaliśmy do Casa Batllo. Wejściówki w chorych cenach, ale jednak chyba warto. No i pobawiliśmy się super interaktywnym przewodnikiem, z wbudowaną Augmented Reality, dzięki której mogliśmy zobaczyć różne inspiracje Gaudiego i zobaczyć jak wnętrza wyglądały w oryginale.
Kolejne wielkie dzieło Gaudiego to Casa Mila, którą chcieliśmy zobaczyć z zewnątrz, ale okazała się zakryta rusztowaniami i gigantyczną reklamą nie pamiętam czego (to chyba kiepska ta reklama z marketingowego punktu widzenia..). Po całkiem dobrym obiedzie ruszyliśmy w stronę domu.
Dziś natomiast kolejna porcja zwiedzania, czyli na początek Hospital de San Pau, o którym pisałem wcześniej. Robi wrażenie. Wygląda tak:

Nie wygląda kompletnie jak szpital i jest nowym ważnym punktem przy zwiedzaniu miasta. Polecam. Po szpitalu natomiast znów nasz ulubiony architekt, czyli Park Guell. Okazało się, że, cytując, "kapitalizmu dziczeje reżim" i wejście do głównej części parku jest płatne i to nie mało. W związku z tym, że już byliśmy po godzinnym spacerze po części bezpłatnej odechciało nam się płacić za oglądanie kilku rzeźb, które i tak widać, tylko trochę z daleka. Stamtąd udaliśmy się na pyszny i wielki obiad, jedliśmy i mięso i rybę i sałatkę i Gaspacho i Flan i kawę i wszystko. Najedzeni i zmęczeni postanowiliśmy spojrzeć na Arc de Triomf (w którym nota, nota bene, Gaudi też podobno maczał palce jako student), który był obok, ale pobliski park wciągnął nas jak wciąga się spaghetti i wypluł po drugiej stronie zaraz obok dzielnicy Born. A stamtąd to już "bez sensu wracać", więc doszliśmy aż do Katery i stacji Jaume I.
No zmęczeni i najedzeni dotarliśmy do domu.
Potem jeszcze musiałem nieudolnie robić za tłumacza symultanicznego hiszpańsko-polskiego. Ale to osobna historia chyba. I traumatyczna:P

1 komentarz:

  1. Jeśli to nie za duża trauma, to opowiedz tę historię o tłumaczeniu :-)

    OdpowiedzUsuń