Etykiety

sobota, 7 czerwca 2014

Barcelona

Wylądowaliśmy w Barcelonie po prawie 12 godzinach w podróży (strasznie długie czekanie na lotnisku Modlin). Potem jeszcze przeprawa przez całe miasto. Generalnie totalnie zmęczeni dojechaliśmy na ulicę Castillejos i poznaliśmy bardzo miłą lokatorkę, z którą będę teraz jakiś czas dzielił mieszkanie. Maria pracuje w Hospital de San Pau, który szpitalem był, ale już nie jest. Teraz jest kolejnym zabytkiem rzuconym na pastwę turystów. Ale jak widać z turystów jest łatwiej się utrzymać niż z chorych. Przynajmniej w Barcelonie.
Maria jest przesympatyczną Andaluzyjką, o której do tej pory wiem kilka rzeczy:
  • Jest z Andaluzji
  • Je mało mięsa
  • Ma chłopaka Hektora (takie poetyckie imię..)
  • Mówi po angielsku nie za dużo, a nawet jak mówi to nie lubi
  • Pije herbatę i inne "zioła"
  • Była rok w Portugalii i to całkiem blisko Aveiro;)
A co do samej Barcelony, to zwiedzamy bardzo delikatnie, żeby nikogo nie przeciążyć. Więc dziś próba zobaczenia Sagrady Familii (która nota bene jest dwie przecznice stąd) nie powiodła się, przez to, że po prostu jest tu chora ilość turystów. Na jutro zamówiliśmy bilety on-line. Potem udaliśmy się na Placa Catalunya i Ramblami do ryneczku Boqueria. Następnie spacer przez Raval, żeby zobaczyć pięknego Kota z Ravalu, o takiego:
Potem metrem nad morze, spacer po promenadzie aż dotarliśmy do knajp przy porcie, gdzie zjedliśmy gigantyczne Fideua. Dla tych co nie wiedzą, Fideua to taka Paella, tylko ze specjalnego makaronu. Dla tych co nie wiedzą, Paella to takie Risotto z owocami morza smażone na specjalnej patelni. A jak ktoś nie wie co to Risotto.. No bez przesady...

Po olbrzymim obiedzie mama zażyczyła sobie zamoczyć nogi w morzu śródziemnym. W końcu nie codziennie można sobie po nim pochodzić. Tak więc zrobiliśmy i metrem dotarliśmy do mieszkania.

Z ciekawostek to po drodze trafiliśmy na jakiś festyn czy festiwal na Barcelonecie. Trudno powiedzieć o co chodziło, ale spotkaliśmy kilka parad, każda składała się z orkiestry, tancerzy i ludzi z flagami i innymi dziwnymi przedmiotami. Grali głównie sambę, ale nie tylko, tańczyli, machali flagami, cieszyli się, robili dużo hałasu, ale ogólnie było to bardzo pozytywne.

A teraz siedzę na balkonie i piszę te wypociny. Balkonik mały, trochę niezadbany, ale jest. Zawsze można śniadanie zjeść. Jutro czas na Sagradę Familię i może Parc Guell. Zobaczymy jak czasu i siły wystarczy.

2 komentarze:

  1. Fajnie się czyta. Tylko trochę męczące są te kamienie w tle napisów :-p

    OdpowiedzUsuń