Etykiety

czwartek, 3 lipca 2014

Na zachód

W sobotę spakowałem prawie wszystkie swoje rzeczy (kilka niepotrzebnych zostawiłem u Marii), zjedliśmy w trójkę pożegnalną kolację, zajrzałem jeszcze na jakiś czas na plażę i w niedzielę wybyłem z mieszkania na Castillejos. To było bardzo dobre mieszkanie. I dobra współlokatorka.
W niedzielę wybrałem się na stację El Clot/Arago żeby złapać pociąg na lotnisko. Już od rana czułem, że boli mnie gardło i muszę kupić jakieś tabletki. W Barcelonie o tak wczesnej porze (przed 8 rano) wszystko jest niestety zamknięte. No przynajmniej apteki są zamknięte. Więc dotarłem na lotnisko myśląc tylko gdzie tu kupić tabletki. Odprawa, security check, ponowne pakowanie plecaka po wyjmowaniu laptopa i już byłem po drugiej stronie. Na Terminalu T1. T1 to terminal dużo większy, nowocześniejszy, stąd latają te "lepsze" linie. Myślałem, że musi być tam apteka. Niestety okazało się, że jest, ale przed odprawami. Na to jakoś mój dziwny umysł nie wpadł. Postanowiłem szukać apteki w Porto.
Pierwszy lot minął super przyjemnie. Lubię latać Vuelingiem. Bez specjalnych powodów darzę ich sympatią. Do tego udało mi się usnąć niedługo po starcie i obudziłem się tuż przed lądowaniem. Nikt nie łaził, nie hałasował, nie sprzedawał zdrapek, kalendarzy, perfum ani innych pierdół. Dobrze się spało.
Porto jak to Porto. Jedno z moich ulubionych lotnisk. Świetnie zorganizowane (ha, oprócz strzałek z hali przylotów do odlotów! To im nie wyszło), bardzo przestronne, ładne (tak, lotnisko może być ładne. To jest architektonicznie bardzo przyzwoite). Ale nie ma apteki. Pomyślałem, że trudno, na pewno mają apteki na Maderze. Mała wyspa, ale apteka się zmieści..
Na lotnisku w Porto zaskoczyły mnie dwie rzeczy:
  • Na środku hali odlotów stoi scena na której co trzy godziny  (trzy razy dziennie) odbywa się koncert. Genialne! 
  • Kawa (moja ukochana Delta) kosztuje 1.50Eur) To jest taniej niż w Polsce w barze. 
Poza tym zaczął mnie otaczać inny, ale jakby znajomy język. Szeleszczący, z przypominającą rosyjski melodią. Portugalski. Tęskniłem trochę za nim. Jest ciężki do zrozumienia. Szczególnie po takim czasie używania hiszpańskiego. Ale daję radę. Rozumiem większość, mówię mało. Ale wystarcza, żeby nie umrzeć z głodu:)
Drugi lot zaskoczył mnie dużo bardziej. Samolot niby taki sam, a jednak nie do końca. Dużo więcej miejsca na nogi, mogłem sobie nawet wybrać miejsce przy odprawie. Za darmo! Ja, plebejusz, przyzwyczajony do tanich linii lotniczych, mogę nagle wybrać czy chcę siedzieć przy oknie czy od przejścia. No świat się kończy.
Poza tym każdy fotel wyposażony w gniazdko słuchawkowe, z którego mogłem wybrać rodzaj muzyki jakiej będę słuchał lub podłączyć się słuchawkami, do... wysuwanego spod sufitu monitora. Na monitorach leciały co prawda same głupoty (reklamy, francuska ukryta kamera i japońskie bajki tłumaczone na francuski), ale było to zaskoczenie. Ja wybrałem kanał 5, czyli Jazz i tak przeleciałem tysiąc kilometrów nad Atlantykiem słuchając Jazzu podsypiając sobie spokojnie. I wygodnie. Lubię Transavię.
Madera z lotu ptaka wygląda oszałamiająco. Jest niesamowita. Z oceanu wystaje nagle góra, która jest tak wysoka (a może chmury są tu nisko?), że przebija się przez chmury i tak widać kolejną "wyspę" nad nimi. Wszędzie klify, lasy, bardzo zielono i wszędzie stromo. Pięknie.
Przed lądowaniem zrobiliśmy jeszcze nawrotkę, dzięki czemu mogliśmy bardzo dokładnie zobaczyć nietypowe lotnisko, na którym za chwilę mieliśmy się znaleźć. Lotnisko na Maderze wygląda tak:


Na Maderze na codzień walczą z "nierównościami teremu" budując mosty i tunele. W zasadzie całą Madera to jedna wielka nierówność terenu. Więc zrobienie takiego lotniska to nie było dla nich żadne wyzwanie. W zasadzie nie zdziwiłbym się, gdyby zrobili kawałek pasa startowego w tunelu. Swoją drogą te kolumny przypominają mi bardzo te z gry Roller Coaster Tycoon. Przypadek? Nie sądzę!


Z lotniska pojechałem, tak jak się umówiłem z Catariną, właścicielką mieszkania, do miejscowości Assomada, gdzie Ona odebrała mnie samochodem. I tak pojechaliśmy do mieszkania. Mojego drugiego mieszkania w te wakacje. Mieszkanie jest świetne. Ładne, czyste, dobrze urządzone. Dwa balkony, ładna łazienka. Niczego nie brakuje. Internet szybki. Tylko niestety odcięte od świata. Mieszkam w Canico de Baixo. Żeby opisać jak daleko jestem od cywilizacji przytoczę takie porównanie: Funchal (stolica) jest jak Łódź, Canico jest dla Funchal jak Pabianice dla Łodzi. Canico de Baixo jest dla Canico jak Dobroń dla Pabianic. Tak więc mieszkam w Dobroniu na Madeirze. Nie ma tu apteki. Do najbliższego supermarketu idę 40 minut pod górkę. Autobus do Funchal jeździ w tygodniu raz na godzinę. W weekendy rzadziej.
Ale jest ładnie. I z odrobiną organizacji jestem w stanie dużo tu zobaczyć. Ale o tym już w kolejnym poście.

3 komentarze:

  1. Dobroń na Maderze i tak brzmi zdecydowanie bardziej kusząco niż ten w łódzkim ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A gdzie kupiłeś tabletki na gardło?

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie kupiłem! Woda z solą i czosnek dały radę w 24h:)

    OdpowiedzUsuń