Na koncerty pojechaliśmy już tylko we dwójkę z Margaridą jej samochodem. Na miejscu oczywiście Margarida spotkała jakichś znajomych, więc koniec końców byliśmy we czwórkę. Sympatyczni Portugalczycy Andrea i Orlando. A oto jakie koncerty udało nam się tego dnia zaliczyć:
- Albert Hammond Jr - chyba było słabe, bo szczerze to nic nie pamiętam..
- NBC - Portualski hip hop "organiczny". Nie wiem czy to jest popularne określenie, ale chodzi o taki hip hop, gdzie nie ma bitów, tylko instrumenty. Ciekawe. Wokalista w trakcie koncertu rozsypywał kulki styropianu wmawiając nam, że to śnieg. Ale polaka nie przechytrzy, ja wiem jak śnieg wygląda;)
- Oh Land - ciekawy koncert, ale jakoś dość krótki, Pani w białej sukience, druga Pani tańczyła. Ogólnie sympatycznie.
- Kasabian - Nie mój klimat, ale panowie zrobili duży show. Myślę, że warto zobaczyć, żeby móc powiedzieć, że byłem.
- C2C - To był koncert, na który wyjątkowo chciałem iść, a zaczynał się dopiero o 2 w nocy, więc mieliśmy obawy, że do tej pory nie dotrwamy. Dotrwaliśmy. C2C to czterech DJów, którzy grają na czterech konsolach. Do konsoli mają podłączone wyświetlacze z wizualizacjami, które oczywiście współgrają z muzyką, którą tworzą. Sporo się bawili tą muzyką, zamieniali się konsolami w trakcie, jeździli nimi po scenie i ogólnie robili dużo pozytywnego hałasu. Przykład C2C można posłuchać tutaj:
Niestety godzina nastała taka, że już nam było ciężko nie usypiać, a przecież jeszcze powrót do Lizbony przed nami i Margarida musiała jakoś prowadzić. W związku z tym uciekliśmy w połowie koncertu i pojechaliśmy do domów. I tak znów położyłem się około 4 nad ranem. Ale warto było dla tego wszystkiego.
Pół niedzieli odsypiałem całe to zmęczenie i emocje, a po południu na spokojnie już spotkałem się z Sofią (dziewczyną, która była z Nami na drugim dniu koncertów) i jej facetem żeby pojechać na koncert Jazzowy w parku. Okazało się, że mają niepotrzebny rower, więc pojechaliśmy w trójkę rowerami, a na koniec powiedzieli, że w zasadzie mogę ten rower pożyczyć na następny tydzień, bo i tak nim nikt nie jeździ. I tak zdobyłem rower i o ile szczęśliwszy przyjeżdżałem do pracy! Oszczędziłem czas, pieniądze i nerwy. Bardzo sympatyczni ludzie z tych Portugalczyków.
Tak mi minął "długi weekend". Po nim musiałem się przestawić na tryb pracy. Ale udało się i kolejny tydzień spędziłem w LX Factory - jednym z najfajniejszych miejsc w jakim do tej pory pracowałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz