Etykiety

czwartek, 24 lipca 2014

SBSR część 1.

Skrót w tytule oznacza nazwę festiwalu, na który udało mi się wybrać, czyli Super Bock Super Rock. Jakoś nie mogłem się zebrać, żeby o nim napisać. Zastanawiam się, szczerze, dlaczego wcześniej nie chodziłem na festiwale muzyczne. Jest to jedno z najlepszych przeżyć jakie mnie w życiu spotkało. Oczywiście wszystko zależy kto na takim festiwalu gra, bo jakbym pojechał na taki Jarocin to pewnie specjalnie bym się nim nie podniecił. Tutaj były trochę więksi artyści niż u nas na Jarocinie. Ale po kolei.
Festiwal zaczynał się w czwartek więc wziąłem w czwartek pół dnia urlopu, a w piątek dzień cały. Po pracy się trochę ogarnąłem i wybrałem pieszo na przystanek z którego rzekomo miał jechać autobus na festiwal. Stałem, czekałem i jakoś pusto. Po jakiś czasie zaczęli się zbierać ludzie i spytali mnie czy tedy na festiwal. Powiedziałem, że mam taką nadzieję, chociaż na razie niewiele na to wskazuje. Spytałem skąd są. Z Nowej Zelandii i Finlandii. Brzmi dobrze. Spytałem czy się mogę dołączyć. Pozwolili. Tak poznałem Vesę i Michaela. Para z Finlandii szybko się odłączyła i niestety nie pamiętam ich imion. Z Nowozelandczykami spędziłem pierwszy dzień koncertów.
Wyglądaliśmy tak:


Z Michaelem już się umówiłem w Barcelonie, bo powinien być tam, wtedy kiedy ja;)
Cały festiwal zorganizowany jest na jakimś pustkowiu. Wielki teren pokryty głównie piachem i pojedynczymi drzewami tym razem został pokryty namiotami, scenami, budkami i, niestety, całą kupą śmieci (po koncertach). Z Lizbony jedzie się tam około 30 minut samochodem lub autobusem, więc nie do końca mieliśmy ochotę zostawać tam na noc, nawet będąc już w posiadaniu namiotu (!). Muszę powiedzieć, że organizacja super. Przy wejściu zaobrączkowali mnie, dali plan imprezy i wpuścili do środka.
Plan na koncerty dnia pierwszego wyglądał tak:
  • Vintage Trouble - bardzo miłe zaskoczenie, charyzmatyczny Afroamerykanin śpiewał coś na pograniczu rocka i bluesa. Przyjemnie.
  • Metronomy - leciutki electro-pop. Bardzo fajne. Dla chętnych przykład


    Moja znajoma kiedyś powiedziała "everything they do is gold". Nie przesadzałbym z tym słodzeniem, ale słucha się przyjemnie.
  • The Cat Empire - mój ukochany zespół grający coś z pogranicza Jazzu, Reggae i Ska. Musiałem urwać się w połowie z Metronomy, żeby stać pod sceną, ale było warto. Zostały mi domalowane kocie wąsy przez jakąś miłą Portugalkę i wszyscy razem z Felixem Rieblem śpiewaliśmy wszystkie piosenki. Przeżycie niezapomniane:) Przykładów piosenek mógłbym dawać dużo, ale dla zobrazowania, ich koncert wygląda tak:


    Tylko tam jakaś stypa na widowni:P U nas to się działo!
  • Jake Bugg - niektórzy mówią, że to nowy Bob Dylan. Nie galopowałbym tak. Ale przyjemny młody człowiek. Taki lekki brytyjski indie rock. Ten koncert spędziłem sam, bo gdzieś Nowozelandczyków zgubiłem:P
Po Jake'u poszedłem szukać moich nowych znajomych. Przeczesałem cały teren w końcu zrezygnowany stanąłem przed główną sceną i czekałem na Massive Attack. I tu nagle ktoś mnie stuka w ramię. Vesa. Stanąłem metr od niej i jej nie zauważyłem. Poszliśmy więc coś zjeść (a było w czym wybierać!). Zjadłem największego hot doga w życiu i wróciliśmy na kolejne koncerty:
  • Massive Attack - osobiście nie jestem fanem, ale to taki zespół, który jak gra to trzeba iść zobaczyć, bo wstyd by był np przesiedzieć cały koncert nad rzeczonym hot-dogiem. Ludzie im przypisują masę zasług, w dziedzinie muzyki. Jak dla mnie są trochę bez wyrazu. Nie jestem w stanie zapamiętać ani jednego utworu, który wykonali. Ale z koncertu dowiedziałem się o rozpoczęciu akcji lądowej w Gazie. Stało się to tak, że w tle za sobą wyświetlali różne nagłówki z gazet, a następnie statystyki konfliktu w Izraelu. No i między innymi napisali, że "dziś rozpoczęła się akcja lądowa".
  • Disclosure - No to już tak zwana "gruba rura" można powiedzieć. Nie jest to raczej muzyka lekka do posłuchania. Dwaj bracia DJe. Dużo basu, dużo elektroniki. Ale wrażenia niesamowite, ciekawe wizualizacje i ogólnie niezły show. Niestety w połowie jednej piosenki nagle wyłączyły się głośniki, a biedni bracia DJe tego nie zauważyli (widać odsłuch działał dobrze:P). Ktoś z obsługi wbiegł na scenę i ich uświadomił, że grają "sobie a muzom", a nie nam. Po kilku minutach ładnie przeprosili i zaczęli grać spowrotem.


Z Disclosure zmyłem się przed końcem, żeby uniknąć problemów z powrotem do Lizbony. Wsiadłem w autobus i wróciłem na Praca Espanha. Potem jeszcze spacer do domu i poszedłem spać około 4 nad ranem. Zmęczony, brudny, zakurzony. Ale jaki zadowolony! Widziałem na żywo Cat Empire! Nic więcej się nie liczyło:)
Generalnie wrażenia z pierwszych koncertów bardzo dobre. Super organizacja, fani ludzie, świetny "lajnap" (czyli lista zespołów występujących:P) i to wszystko na południu Porugalii:) Czy może być lepiej?

3 komentarze:

  1. Podobno zawsze może być lepiej, chociaż niektórzy mówią, że lepsze jest wrogiem dobrego. Jak o mnie chodzi, to lubię "Czerwone Gitary"

    OdpowiedzUsuń
  2. Może być lepiej. A co z Eddiem V. i Cat Power? :-p

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeszcze dwa dni festiwalu mi zostały do opisania, ale muszę się zorganizować, żeby to zrobić:P

    OdpowiedzUsuń