Etykiety

czwartek, 31 lipca 2014

SBSR część 2.


Wrócę wreszcie do tematu festiwalu. Drugiego dnia obudziłem się późno, bo musiałem odespać noc pełną wrażeń. Na wyjazd do Meco (miasteczko, przy którym był festiwal) umówiony byłem z Margaridą i jej koleżankami dopiero o 18:00, więc postanowiłem trochę pozwiedzać. Po śniadaniu wsiadłem w metro i pojechałem na stację Baixa-Chiado, która jest w samym centrum starego miasta. Oczywiście nie znam Lizbony na tyle, żeby swobodnie się po niej poruszać bez mapy, więc kilka razy się zgubiłem, kilka razy zostałem zaskoczony, że wyszedłem w tym miejscu, w którym wyszedłem. Lubię się tak gubić, bo tworzę sobie wtedy w mózgu połączenia między różnymi punktami w mieście. I lepiej je rozumiem.
W końcu trafiłem na Praca de Comercio, czyli główny plac w mieście i stamtąd poszedłem wzdłuż rzeki w poszukiwaniu kawiarni. Udało mi się wypić pyszną kawę, zjeść pastel de nata i poznać pana Wiktora, Polaka który przyjechał do Lizbony na ślub Polsko-Brazylijskiej pary. Trochę mu poleciłem co może zwiedzać i udałem się do domu na coś na kształt obiadu.
O 18:00 miałem stawić się na placu Marques Pombal i tam samochodem miała nas odebrać Luiza. Luizy oczywiście jeszcze nie znałem, ani w ogóle żadnej z osób, które miały z nami jechać. Mimo, że to Portugalia, wszyscy pojawili się na czas. Jechaliśmy tym razem w pięć osób, oprócz mnie i Margaridy były jej trzy koleżanki: Luiza, Filipa i Sofia. Wszystkie oczywiście jechały na festiwal tylko po to, żeby zobaczyć Eddiego Veddera. Niełatwo się było tym razem dostać na teren festiwalu, bo chyba cała Portugalia miała ten sam plan co koleżanki Margaridy. Staliśmy w kilkukilometrowym korku przez prawie godzinę.
W końcu się udało. Dotarliśmy, pokazałem dziewczynom teren, co, gdzie i jak  i zaczęły się koncerty. Oczywiście "gwoździe" programu miały być na samym końcu, więc właściwie w środku nocy. Po kolei udało nam się zobaczyć następujące koncerty:
- Joe Satriani - wirtuoz gitary elektrycznej. Faktycznie, jakby to powiedział Kazik Staszewski "Kto najlepiej gra na wieśle? Otórz Joe Satriani gra całkiem nieźle" Ale tę muzykę trzeba lubić, jest bardzo mocna i hałaśliwa. W związku z tym w połowie przenieśliśmy się na drugą scenę, na której grali:
- Cults - ciekawy zespół, panowie grają, dziewczynka, wyglądająca na 16 lat w białej sukieneczce śpiewa takim słodkim głosikiem. Przyjemne do posłuchania, ale szału nie było:P
- Woodkid - Ten Pan to zrobił show. Francuzki artysta, reżyser i muzyk. Wcześniej nie słuchałem jego muzyki, i w zasadzie nie wiem czy będę słuchał na codzień, ale koncerty umie dawać. Niesamowicie charyzmatyczny facet, wszyscy byli zasłuchani i mu aplauzowali. Na koniec koncertu cala publiczność zaczęła nucić fragment jego piosenki, więc Woodkid wrócił na scenę i poprosił swoich perkusistów, żeby grali do naszego nucenia. Bardzo to było miłe:)
Woodkid na żywo wygląda tak:


Tylko u nas był bez ork niestety:(

Kolejnym koncertem miała być Cat Power, ale organizatorów zaskoczył deszcz. Oczywiście mała scena nie miała założonego dachu (prawie jak Stadion Narodowy). Więc wszystko się poprzesuwało. Na dużej scenie w tym czasie grał Legendary Tigerman, portugalski bluesowo-rockowy muzyk. Fajny. My postanowiliśmy nie iść na Cat Power, bo udało nam się zająć świetne miejsca pod dużą sceną na Eddiego Veddera. I tak staliśmy. Od godziny 23.30, mieliśmy stać do 1:00 (jeśli dobrze pamiętam godziny). O godzinie 1:00 przyszedł Pan organizator i uświadomił nas, że koncert Cat Power się przesunął z powodu deszczu i dopiero teraz się zaczyna, w związku z tym, żeby nie było Pani Cat Power smutno, że nikt jej nie słucha, przesuną też koncert Eddiego. Oczywiście po całym terenie przetoczył się pomruk niezadowolania, buczenie i gwizdy, bo wszyscy przyjechali tam w jednym celu. W końcu się doczekaliśmy i kilka minut po 2:00 wyszedł "gwóźdź" na scenę. Eddie jaki jest każdy widzi:



Zagrał niesamowity koncert, odniósł się do wojny w strefie Gazy i na Ukrainie, zaśpiewał Imagine Johna Lennona, zaprosił do jednej piosenki Cat Power, do innej Tigermana. A jako dwa największe (moim zdaniem) hity zaśpiewał Last Kiss Pear Jamu, chodząc barierek odgradzających publiczność (nagle się okazało, że jest bardzo dużo miejsca przede mną, tłum się tak przesunął, że zrobiłem ładne 4 kroki do przodu) i Hard Sun z filmu Into The Wild, przy której akompaniował mu magnetofon szpulowy z nagranym podkładem.No i oczywiście cała publiczność.
Eddie grał prawie dwie i pół godziny, dużo opowiadał, i ogólnie porwał ludzi. Do tego ktoś z organizatorów, wiedząc, że Eddie od jakiegoś czasu apeluje o pokój na świecie, przygotował nam kartki napisem "PEACE", które mieliśmy trzymać w górze na bisie. W końcu trzymaliśmy je przy Imagine Johna Lennona, bo jakoś tak pasowało.

Po koncercie musieliśmy się czegoś napić, bo od 23 do 4:30 rano nie mogliśmy się wydostać z tłumu. Po zakupieniu pięciu Ice Tea udaliśmy się z powrotem do Lizbony. Poszedłem spać o 6 rano. I byłem koszmarnie zmęczony. A przecież jeszcze jeden dzień mnie czekał. Nie ustawiłem budzika i poszedłem spać:)


5 komentarzy:

  1. I żaden kot Cie nie obudził mokrym nosem ani przy pomocy drapania w szybę...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej, widziałeś Eddiego :-o Umrę z zazdrości ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ooooo, Woodkid :) Strasznie lubię jego muzykę, do tego robi naprawdę genialne teledyski. Ale słyszałam opinie, że na żywo jest taki sobie jeśli chodzi o wokal. Prawda to?

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiesz, w zasadzie nie znałem go wcześniej, ale moim zdaniem na koncercie był super:P Ale ciężko mi porównać;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to dobrze wiedzieć na przyszłość :) Polecam obejrzeć sobie teledysk do Iron: http://youtu.be/vSkb0kDacjs:

      Usuń