Etykiety

poniedziałek, 7 lipca 2014

Organizacja

Tak jak było w planach, pracuję od rana po około osiem godzin dziennie (plus przerwa na sałatkę około godziny trzynastej). Sałatki robię mniej więcej zawsze podobne, a oto niektóre z nich:


Żeby być lepiej zsynchronizowanym z resztą firmy, zaczynam pracę o ósmej. Stwierdzam, że jest to możliwe o ile się pracuje w domu. Gdybym miał w Barcelonie pojawiać się w biurze o ósmej rano, to chyba jednak bym zwariował. Chociaż to na pewno kwestia przyzwyczajenia.
Rano uruchamiam ekspres przygotowany dzień wcześniej, mieszam jogurt z płatkami przygotowanymi dzień wcześniej, myję zęby, przebieram się i pracuję. W ten sposób jestem w stanie od obudzenia do uruchomienia komputera wyrobić się w około 10 minut. Oczywiście zakładając, że jogurt jem już z włączonym komputerem.
Jak już pisałem, mieszkam z dala od wszystkiego, więc musiałem się trochę zorganizować. Przede wszystkim, tydzień temu zrobiłem wielkie zakupy, które powinny wystarczyć mi do końca pobytu. W pobliskim sklepie zaopatruję się tylko w rzeczy, które nie mogę długo leżeć, czyli głównie warzywa oraz wodę, bo nie było sensu nosić ze sobą pięciolitrowej butelki.
Plan miałem taki, żeby przed pracą wstawać o siódmej i iść biegać. Niestety okazało się, że tutaj o siódmej jest jeszcze szarówka, więc pomysł porzuciłem. Od czwartku staram się więc biegać po pracy. Teren do biegania też jest kiepski, bo jest bardzo górzyście, ale da się coś wymyślić. Po bieganiu idę na "plażę", żeby trochę odpocząć. Moje pójście na plażę wygląda tak, że znajduję jakiś wygodny głaz i na nim siadam. Generalnie plaża tutaj, to nieuporządkowany zbiór kamieni i głazów. Z resztą na całej Maderze. Przy googlowaniu "piaszczysta plaża Madera"  najbliższa okazuje się być w Porto Santo, czyli na sąsiedniej wyspie, na którą płynie się dwie i pół godziny. Tak więc siedzę na głazie, zdejmuję buty i maczam nogi w wodzie, która nie jest wcale taka zimna jak można by przypuszczać (że niby ocean jest zimny). Czasem jakaś fala mnie ochlapie bardziej niż planowałem, ale słońce mnie suszy.
Taki zmoczony i zmęczony (ciekawie podobne słowa..) wracam, biorę prysznic i robię jakieś jedzenie wieczorne. Na wieczór mam głównie gotowe jedzenie, bo też nie mam tu gdzie kupić ani mięsa ani ryb ani w ogóle nic. Mam więc w lodówce jakieś pizze, tortellini, ravioli, zamrożone mięso mielone i inne tego typu cuda.
Jakieś zajęcie na wieczór zawsze się znajduje, bo albo jest mecz, albo książka albo dodatkowa praca czy zdjęcia do obrobienia. Przed spaniem tak jak pisałem wsypuję kawę do ekspresu i wlewam wodę, mieszam płatki z rodzynkami w miseczce i idę spać.

Na koniec jeszcze napiszę, że ten post napisałem siedząc na takim głazie właśnie. Tym razem nóg nie moczę, bo trochę bałbym się o laptopa. Jestem na tyle daleko, że żadna fala mnie nie dosięgnie. Ale i tak jest fajnie, tylko o tej porze już trochę zimno w bose stopy. Pozdrawiam z Madery:)

4 komentarze:

  1. Podoba mi się ta organizacja :-) I podoba mi się Twój zwyczaj biegania. Ach, żeby mi się chciało...

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozdrawiam z balkonu. Chociaż wolałabym z plaży, nawet kamienistej

    OdpowiedzUsuń
  3. Apetycznie wyglądają Twoje sałatki.

    OdpowiedzUsuń
  4. O tak, ta druga zwłaszcza :-)

    OdpowiedzUsuń